Tomasz Teluk
Autor jest założycielem i dyrektorem Instytutu Globalizacji (www.globalizacja.org)
W egipskim Szarm el-Szejk ruszył doroczny, 27. już szczyt klimatyczny Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych ws. Zmian Klimatu (UNFCCC). COP27 jest spotkaniem przejściowym, na którym nie zapadną żadne wiążące decyzje. Na tegorocznym szczycie główna oś sporu przebiegała wokół konfliktu interesów między bogatą Północą a państwami biedniejszego Południa. Te drugie, państwa ubogie, domagają się od krajów wysoko rozwiniętych rekompensat za straty klimatyczne.
Nie dość, że Unia Europejska w zielonych technologiach, które miały jej zapewniać przewagę konkurencyjną na globalnych rynkach, może zacząć przegrywać z Chinami, to jeszcze poniesie gigantyczne koszty rekompensat. Budżet takiego funduszu (w zeszłym roku Unia Europejska i Stany Zjednoczone zablokowały propozycję jego utworzenia) musiałby wynosić kilkaset miliardów dolarów rocznie.
Unijna strategia w gruzach
Pomysł, jak wykorzystać problem zmian klimatu do osiągnięcia przewagi konkurencyjnej w świecie przez UE (czytaj: Niemcy), był prosty. Globalne ocieplenie wywołane działalnością człowieka zostało uznane za naukowy dogmat. Wszyscy podważający go byli traktowani na równi z negacjonistami hitleryzmu czy Holocaustu, dehumanizowani i eliminowani z życia publicznego.
Za głównych winowajców takich zjawisk naturalnych, jak topnienie lodowców, powodzie w Azji czy tornada na Karaibach, zostały ogłoszone państwa spalające w energetyce duże ilości węgla kamiennego, choćby Polska. Dzięki systemom dotacji dla zachodnich firm w ramach UE i centralnemu planowaniu, przy których socjalistyczne pięciolatki mogą się schować, unijne firmy miały dostarczać zielonych technologii na cały świat. Tak wyobrażały sobie to Niemcy, a ich Energiewende miało ambicje być podwaliną nowego globalnego imperium.
Tak się jednak nie stało. Wojna na Ukrainie postawiła świat w nowej rzeczywistości. Okazało się, że kraje Azji nie tylko nie zamierzają dostosować się do wizji świata wytworzonej przez polityków w Berlinie, lecz nawet chcą podważyć istniejący porządek międzynarodowy. Nie powtórzyły też błędów UE i nie stworzyły systemu wzrostu kosztów i ograniczania gospodarki podobnego do ETS.
Równolegle wydarzyło się kilka rzeczy, których unijni urzędnicy nie przewidzieli. Kraje najbiedniejsze oraz rozwijające się dogadały się między sobą i zaczęły rozumować według następującej logiki. Skoro zmiany klimatu wywołane są przez człowieka, przez niekontrolowany rozwój przemysłu i bogactwa, a my z tego powodu cierpimy – należy nam się odszkodowanie. Zgodnie z tym tokiem myślenia za tonące atole czy lawiny błotne w Pakistanie powinny zapłacić najbogatsze państwa UE oraz ich ponadnarodowe korporacje.
Biedne kraje lubią liczyć cudze pieniądze, więc zaraz pierwszego dnia COP27 premier Antigui Gaston Browne wyliczył, że przemysł naftowo-gazowy zarabia 3 mld dolarów dziennie, więc ma się czym dzielić. Na fundusze liczył też Macky Sall, prezydent Senegalu, choć jak sam stwierdził, Afryka nie chce odejścia od paliw kopalnych, bo potrzebuje ich do wzrostu gospodarczego i zaspokajania popytu na energię (sic!). Nie ma natomiast nic przeciw ograniczaniu emisji gazów cieplarnianych w krajach najbardziej rozwiniętych.
Chińskie zwycięstwo?
Na tegorocznym szczycie brakuje przedstawicieli największych trucicieli świata – Chin, Indii i Rosji – a to te kraje mogą być największymi zwycięzcami samobójczej strategii UE. Szczególnie Chiny, które swoimi metodami zamierzają znacznie ograniczyć emisyjność do 2050 r., bo w zeroemisyjność nikt normalny przecież nie uwierzy. Chiny zainwestowały gigantyczne środki w rozwój zielonych technologii i są ich czołowym eksporterem. Udział Państwa Środka w rynku paneli fotowoltaicznych to aż 80 proc., a aut z napędem elektrycznym – 50 proc. Okazuje się, że cały świat będzie kupował zielone technologie u Chińczyków, a nie w Niemczech, jak marzyło się włodarzom UE.
Ponadto Chiny budują najwięcej bezemisyjnych siłowni jądrowych. W trakcie budowy jest aż 18 bloków. Osiem innych budują Indie, cztery – Turcja, trzy – Korea Południowa. Tak więc Pekin nie zwalnia tempa i nie bacząc na utyskiwania Zachodu, zapewnia sobie tanią energię, skąd się da: z elektrowni węglowych, importując węglowodory z Rosji czy inwestując w najnowsze technologie zeroemisyjne.
Swoją potyczkę ekologiczną z Chinami toczą oczywiście Stany Zjednoczone. Co ciekawe, Chińczycy mają nad Amerykanami przewagę w kwestii wdrażania energetyki solarnej czy aut elektrycznych. Chiny są emitentem numer jeden, USA – numer dwa. Waszyngton pod rządami Donalda Trumpa nie chciał słyszeć o nakładaniu kajdanów na przemysł. Gabinet Joego Bidena chciałby, aby Stany Zjednoczone odgrywały wiodącą rolę ekologicznej rewolucji.
Pekin z kolei współpracuje już z biedniejszymi państwami w zakresie szerokich inwestycji, które można uznać za ekologiczne, dodatkowo uzależniając je od siebie technologicznie oraz finansowo. Unika w ten sposób kosztów, a zwielokrotnia zyski. Robi to w swoim tempie, dostosowując się do sytuacji geopolitycznej. W najbliższych latach wyda na modernizację sektorów transportu i energetyki ponad bilion dolarów.
Obecnie, gdy trwa wojna na Ukrainie i rośnie napięcie wokół Tajwanu, jest mało prawdopodobne, że Pekin i Waszyngton siądą przy jednym stole i dogadają się co do osiągnięcia celów z porozumienia paryskiego z 2015 r. Tego typu umowy na szczeblu globalnym to kwestia przyszłości i zależą od wielu czynników geopolitycznych.
Stanowisko Polski
Obecny na szczycie prezydent RP Andrzej Duda wskazał na bieżące problemy energetyczne świata i sposoby ich rozwiązywania. – 30. rocznica przyjęcia konwencji, która przypada w roku bieżącym, zachęca nas do tego, żebyśmy wzięli pod uwagę wszystkie działania klimatyczne, które do tej pory zostały podjęte, i byśmy zaczęli dyskutować nad kolejnymi krokami, szczególnie w świetle bardzo trudnej sytuacji międzynarodowej: wojny w Ukrainie, w kontekście kryzysu żywnościowego i klimatycznego – powiedział Andrzej Duda.
– Pamiętajmy, że transformacja ma służyć człowiekowi, a nie człowiek ma służyć transformacji. Mówię to w imieniu milionów moich współobywateli, którzy nie zamierzają pytać w czasie nadchodzącej zimy, jak wiele naszych ambitnych celów klimatycznych udało nam się osiągnąć. Będą zadawali nam pytania dotyczące tego, dlaczego surowce energetyczne są tak drogie, dlaczego ich standard życia spadł w sposób tak dramatyczny – podsumował prezydent.
Z kolei Niemcy zadeklarowały, że przekażą 170 mln euro na program (skąd my to znamy) „globalnej tarczy finansowej”, skierowanej do państw najbardziej poszkodowanych w wyniku zmian klimatu. Berlin ma wyrzuty sumienia, bo sam uruchamia ponownie swoje elektrownie węglowe.
Na konieczne zmiany naciska też Watykan. Przedstawiciel papieża Franciszka kard. Pietro Parolin zauważył, że kryzys żywnościowy i migracje to pochodne kryzysu klimatycznego. W dobie globalizacji lokalne problemy doprowadzają do kryzysów całej planety, dlatego potrzeba systemowych rozwiązań. – Rozwiązania polityczne, techniczne i operatywne nie wystarczają, ale powinny być połączone z podejściem edukacyjnym promującym nowe style życia, faworyzując odświeżony model rozwoju oraz zrównoważonego życia oparty na trosce, braterstwie i kooperacji – zauważył przedstawiciel Stolicy Piotrowej.