Tomasz Teluk
Autor jest założycielem i dyrektorem Instytutu Globalizacji (www.globalizacja.org)
Rząd sprzeciwia się wizji naszego kraju jako wysypiska śmieci dla naszego zachodniego sąsiada. Warszawa zaskarżyła w tej sprawie Berlin do Komisji Europejskiej. Prawdopodobnie skończy się to postępowaniem przed Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Skarga dotyczy odpadów nielegalnie przywiezionych i nieodebranych przez właścicieli.
Postępowanie ma związek z 35 tys. ton odpadów, które zostały zgromadzone na siedmiu składowiskach. Najwięcej z nich przywieziono na przełomie 2015 i 2016 r., gdyż pozwalały na to przepisy stworzone przez rząd PO-PSL. Dotychczas nasz kraj interweniował wielokrotnie w tej sprawie na wszystkich poziomach władzy, łącznie z federalnym. Bezskutecznie.
Polski podatnik płaci za niemieckie śmieci
Dlatego teraz pozostał nam jedynie wniosek do KE, a potem do TSUE. Postępowanie odbywa się na podstawie art. 259 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Komisja ma trzy miesiące na analizę skargi i wydanie uzasadnionej opinii. Wniosek do TSUE jest dopiero kolejną możliwością w przypadku braku reakcji zainteresowanej strony. Według rządu doszło do poważnego naruszenia prawa europejskiego.
Furtka dla niemieckich śmieci jest pokłosiem rządów Platformy Obywatelskiej. Wskutek uchwalenia bardzo liberalnych przepisów umożliwiono bezkarny import odpadów, często szkodliwych dla środowiska naturalnego. Łącznie sprowadzono aż 6 mln ton odpadów z całego świata: nie tylko z Niemiec czy Włoch, lecz także z Ghany i Wenezueli. Niemieckie śmieci zalegają na siedmiu składowiskach. Według Ministerstwa Klimatu i Środowiska w Tuplicach zalega aż 20 tys. ton takich odpadów, w Sarbii – 8,7 tys. ton, w Sobolewie 3,4 tys. ton, w Gliwicach 1,3 tys. ton, w Starym Jaworze 1,16 tys. ton, a w Babinie 450 ton.
Rząd Prawa i Sprawiedliwości po dojściu do władzy zmienił przepisy. Znowelizowano Kodeks karny, podniesiono kary za tego typu przestępstwa. Wprowadzono także system elektronicznego nadzoru transportu (SENT). Wkrótce monitoring odpadów obejmie całą Polskę. Skargę do KE i TSUE zapowiadano już w maju. Rządzący wskazują na hipokryzję Niemców. Z jednej strony w rządzie zasiadają Zieloni, którzy szczycą się radykalnym podejściem do spraw ochrony środowiska. Domagają się zamykania elektrowni jądrowych, kopalni węgla kamiennego i walki ze zmianami klimatu w ramach programu Fit for 55. Z drugiej zaś przymykają oko na wywóz toksycznych odpadów za granicę.
W odpowiedzi, której udzielił rząd Niemiec, Berlin przekonuje, że problem śmieci nie jest zagadnieniem federalnym, lecz leży w gestii krajów związkowych. Tamtejsze ministerstwo środowiska napisało kuriozalną odpowiedź, że „angażuje się w te kwestie w sposób nieformalny”. Stwierdziło też, że landy są zaangażowane w procedury zwrotu nielegalnie wywiezionych odpadów. Według strony niemieckiej wszystko jest więc w najlepszym porządku.
Stare śmieci, nowy problem
Policja zatrzymuje tiry i naczepy z nielegalnymi odpadami już od lat. W 2017 r. na autostradzie A4 funkcjonariusze zatrzymali ciągnik z naczepą, z której ciekła toksyczna substancja. Okazało się, że kierowca przewoził odpady bez koniecznych zezwoleń. Zamiast tworzyw sztucznych i gumy w transporcie były odpady komunalne. Pojazd i kierowcę zatrzymano. Właścicielowi groziła kara jedynie 10 tys. zł.
W Gliwicach od lat znajduje się ekologiczna bomba przy ul. Cmentarnej. Na terenie nieczynnej stacji paliw jest nielegalne składowisko. W 2018 r. porzucono tu aż 46 ton śmieci z Niemiec i Włoch. Główny Inspektorat Ochrony Środowiska zarządził, aby odpady wróciły tam, skąd przybyły. Nikt jednak nie spełnił tego wymogu. Włosi i Niemcy uznali, że wszystkie procedury zostały dochowane.
Rok późnej GIOŚ wszczął postępowanie wobec polskiego odbiorcy odpadów. Była to spółka GUM Recykling zarejestrowana w Żorach. W sprawę włączył się samorząd. Stwierdzono brak odpowiednich oznaczeń. Niemcy w ogóle odmówili wyjaśnień w przedmiotowej sprawie.
Prokuratura Okręgowa w Gliwicach postawiła w stan oskarżenia trzy osoby, które były związane z nielegalnym transgranicznym sprowadzaniem odpadów komunalnych bez odpowiedniej dokumentacji. Według skarżących narazili oni na szwank środowisko naturalne, jakość wody, ziemi, powietrza, fauny i flory. Oskarżeni sprowadzali śmieci z Niemiec, Włoch i Wielkiej Brytanii. Trafiały one do dwóch firm w Żorach. Nie były poddane recyklingowi, na składowiskach zaś wybuchały toksyczne pożary. Jako ich przyczynę wskazywano podpalenie.
W Polsce istnieje kilkaset nielegalnych składowisk śmieci, na których zalegają toksyczne odpady zagrażające zdrowiu ludzi i środowisku naturalnemu. Mafie śmieciowe, korzystając z liberalnych przepisów, sprowadzały na potęgę szkodliwe odpady, z którymi nikt nie chciał mieć nic do czynienia. Ponieważ utylizacja takich odpadów jest horrendalnie droga, najłatwiej było je podpalić. Wówczas problem znikał, a wszystkim zajmowała się straż pożarna.
Dzikie składowiska znajdują się w co najmniej 500 lokalizacjach, w Częstochowie, wielu miejscach pod Warszawą, Chabielicach, Rogowcu, Tarnowskich Górach, Kutnie, Zgierzu i wielu innych. Rekultywacja takich miejsc to koszt kilku, kilkudziesięciu milionów złotych w każdym przypadku. Nielegalnie składowane są przeważnie rozpuszczalniki, kwasy, smary, żywice, szlamy, kleje, farby i lakiery.
Advertisement
Europejski problem
Przez wiele lat Europejczycy starali się radzić sobie z problemem śmieciowym, eksportując odpady za granicę. W ten sposób pozbywano się nawet połowy śmieci. Kilka lat temu importu tego typu ładunków zakazały Chiny. Wwóz odpadów ograniczyły: Malezja, Tajlandia, Filipiny, Indonezja, Indie i Wietnam. Azja nie chciała być śmietnikiem świata.
Dlatego UE została ze śmierdzącym problemem. Polska sama w sobie nie może zakazać wwozu odpadów z tzw. listy zielonej (np. złom, papier, stłuczka szklana). Musiałyby zmienić się przepisy na poziomie europejskim. Możemy natomiast blokować odpady toksyczne. W 2018 r. został wprowadzony zakaz importu odpadów komunalnych. Według danych GIOŚ w zeszłym roku wyeksportowaliśmy 350 tys. ton odpadów, a importowaliśmy 300 tys. ton. Kontrastuje to z poprzednimi latami, gdy masowo płynęły do nas odpady zza naszej zachodniej granicy. Import stał się coraz mniej opłacalny, w szczególności odpadów zmieszanych, które należałoby neutralizować w spalarniach, których nie posiadamy. W szczytowym okresie trafiało do nas ponad 434 tys. ton śmieci rocznie. Teraz tendencja jest spadkowa, importujemy ponad 100 tys. ton śmieci mniej i tylko tych, które łatwo potem przerobić.
Krajem, który bardzo cierpi z powodu złej gospodarki śmieciowej, są Włochy. Tam od dekad gigantyczne zlecenia publiczne związane z odpadami przejmuje mafia. W śmieciowym biznesie aktywnych jest nawet kilkaset grup przestępczych. Największe organizacje mafijne zakopały w żyznych ziemiach Kampanii czy Kalabrii setki ton odpadów, powodując nieodwracalne szkody dla środowiska, niszcząc tereny uprawne i turystyczne. Rynek szacowany jest na kilkadziesiąt miliardów dolarów rocznie. Okazuje się, że mafijne śmieci mogły także trafiać do naszego kraju. Dziennikarze dotarli do zeznań skruszonego mafiosa Nunzia Perrelli, który potwierdził ten proceder. Włoskie śmieci płonęły potem na polskich składowiskach. Jak ujawnił w 2020 r. włoski oddział Greenpeace’u, także do Gliwic trafiły sprasowane pakiety plastiku. Miały sfałszowane dokumenty, a ich nadawcą były firmy związane z neapolitańską kamorrą.